Archiwum bloga

czwartek, 10 marca 2011

Vinales

Tutaj za oknem pada, więc wróćmy znów na sekundę na Kubę!

Prawie jak Ameryka

A wy narzekacie na TIRy
Po wizycie na plaży postanowiliśmy odrobinę przyspieszyć. Głównie na postanowieniu się skończyło, jak widać na obrazku powyżej. Z każdą chwilą było coraz bliżej wieczora, a jeżdżenie po zmroku mogłoby się skończyć przypadkowym powrotem do Hawany. 


Głodni?
Brzyyyydal

Żadna kobieta nie może narzekać na brak uwagi
Gdzieś w tym momencie pogoda się rozszalała. Z sekundy na sekundę ze słonecznego dnia trafiliśmy w burzę. Na szczęście był to ostani deszcz podczas naszego pobytu. 
"Ciągle pada..."
W każdym bądź razie dotarliśmy do Valle de Vinales i miasteczka Vinales: naszego pierwszego noclegu poza Hawaną.

"... asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby..."
"...ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu..."
I nawet w deszczu udało nam się odnaleźć nasz hotel - La Ermita (pustelnia). 

Pustelnia
Czemu pustelnia? Hotel był położony na wzgórzu, nad samą doliną. Valle de Vinales z miasteczkiem Vinales, to jeden z najładniejszych zakątków Kuby (nam akurat podobała się cała ;-) ) . Wikipedia twierdzi, że została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i jakoś wcalę się nie dziwię. Tutaj uprawia się najlepszy tytoń na Kubie, czyli ten który jest używany do produkcji najlepszych cygar na świecie - o tym w następnym poście. Zacznijmy od hotelu...

"...a ja moknę i moknę..."

"...Mokre niebo się opuszcza coraz niżej..."

"...żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. A ja?"

"...żadna siła mnie nie zmusza i nie goni..."
"...przyglądając się jak mokną bzy w ogrodzie. A ja?..."

"A ja chodzę, nie przejmując się ulewą ani spiesząc"
Jeszcze tylko pokój i idziemy zwiedzać.

Poza Hawaną hotele są...

...odrobinę bardziej klimatyczne

Taras (jakby ktoś się nie domyślił)
Ot tutaj mieliśmy jeszcze małą przygodę. Otóż wypatrzył nas ogrodnik i oczywiście z moim świetnym Hiszpańskim pokiwałem głową. Poczęstował mnie cygarem i co najciekawsze dał mi kwiatka na migi wyjaśniając, żebym wręczył go mojej małżonce. 

Prezenty
Długo tłumaczył, że jesteśmy rodziną, przyjaciółmi etc. Po chwili zniknał, ale niestety tylko na chwilę. Wrócił z garścią cygar i znów dostałem je w prezencie. Tym razem już coś mi zaczęło świtać i odmówiłem. Wtedy dopiero zaczął prosić o jakieś pieniądze, bo w końcu jesteśmy rodziną. Niestety na jedyne drobne jakie miałem w postaci 1$ obruszył się, obraził i już go więcej nie widzieliśmy. Coż mi biednemu pozostało, po takiej krzywdzie jaką wyrządziłem swojemu przyjacielowi i rodzinie...

Brzyyydal c.d.
Na szczęście drugi autochton był troszkę mniej wymagający...

Prawda?
Ale nie po to tu przyjechaliśmy. Dalej nie będę opisywać, niech zdjęcia mówią za siebie.

Vale de Vinales
...trying..

"Wieczoru blask niepewny..."

...Oświetla obraz ten... 

...Ludzie w zadumie rzewnej ...

...Gonią piękności sen"

Jednak pora się kłaść spać
Chociaż bar jeszcze otwarty

"Pora na dobranoc,"
"bo już księżyc świeci..."
"...dzieci lubią misie,
misie lubią dzieci."



Dzień III: Cayo Levisa

Cały czas zmierzając z Hawany do Vinales, zjechaliśmy z drogi żeby zobaczyć morze.

http://maps.google.pl/maps/place?cid=847301912722603905&q=cayo+levisa+cuba&hl=pl&ie=UTF8&ll=23.098049,-83.919067&spn=0,0&z=11

Zjazd do Cayo Levisa
Autostrada nad morze

Droga była całkiem przyjemna, banany rosły na drzewach. Znaleźliśmy jeszcze jakieś budynki bliżej nieokreślonego przeznaczenia, ale nie było widać żywego ducha.

"Witamy" 

Strefa 51

Jednak nie była to baza wojskowa. Jak widać wszędzie można znaleźć jakiś nocleg.

Brzmi kusząco?

Już tu są!
Ta "malutka" właścicielka, jak tylko nas zobaczyła zaczęła nam machać i na migi pytać czy chcemy przenocować. Tak przynajmniej myśleliśmy.


Gdzie oni byli?

Już za chwilę...

Sukces!
Jak się okazało dopiero stąd wypływał prom przewożący turystów na pobliską wyspę. Odpływał o 9:00,17:00 i wracał 10:00 i 18:00. Cena 10 CUC za osobę. 

Prawie jak Titanic
Prawie robi wielką różnicę
Nam oczywiście brakowało czasu, więc udaliśmy się... tak do knajpy ;-) .

Małe mojitko?
Jak widać mieliśmy bardzo liczne towarzystwo...

Snack Bar "Palma Rubia"

Ale ładnie pozowało...

Małym, żółtym kurczaczkom mówimy...
Ceny były całkiem atrakcyjne, więc zostaliśmy na sekundę.

Mojito
I tym razem nie było tradycyjnego browarka...


Odrobina orzeźwienia
Problemów z zaopatrzeniem nie mają
Po tym krótkim relaksie, pora w drogę. To ciągle dopiero początek!

Kuba!


Dzień III: W kierunku zachodzącego słońca

Czas było opuścić stolicę więc na zakończenie jeszcze kilka zdjęć na otarcie łez.

Klutowy kabaret Tropicana

Bogatsza dzielnica Hawany

Ulice Hawany

Kierunek zachód

Maluszek :-)

Most w Hawanie

Dalej udaliśmy się na zachód (hej przygodo!).  Kolejnym punktem na naszej trasie była Dolina Vinales. Ignorując porady książkowe oraz wskazówki innych turystów odwiedzających Kubę, już na początku odrzuciliśmy pomysł jazdy autostradą (jedyną na całej wyspie - Autopista Nacional), gdyż i tak byliśmy na nią skazani w drodze powrotnej.

Wyjazd z Hawany

Zamiast tego wybraliśmy ciągnącą się wzdłuż wybrzeża mało uczęszczaną, ale jakże malowniczą drogę (Carretera Norte) przez wioski, łąki, pagórki i wreszcie góry. Zdecydowanie polecamy tą trasę!
Po opuszczeniu Hawany miejsce domów, kościołów, ogrodów, boisk otoczonych szpalerami wysokich palm, zajęły liczne tereny pofabryczne, łąki oraz lekko falujące w oddali morze widoczne po prawej stronie drogi.

Jeszcze Hawana...

...i już poza...
Gdzie się wszyscy podziali? 
Z widokiem na morze
Pojawiła się pierwsza wioska, mała, kilka domków w pastelowych barwach, z drewnianymi okiennicami zamiast szyb. Większość domów posiada drewnianą werandę z bujanymi fotelami w kolorze elewacji. Ludzie siedzą, odpoczywają, chodzą, sprzedają owoce i warzywa, rozmawiają, bywa że nawet po dwóch stronach drogi, a wszystko w sielskiej atmosferze tropikalnej wsi.

Gdzieś po drodze

Carretera Norte

Dom w centralnej części Kuby

CuPet (Cuban Petroleum) - czyli lokalna stacja benzynowa

Centralna Kuba

Kubańska chata

Spore grupki ludzi dyskutują na ulicy lub wzdłuż jej brzegu. W centralnym punkcie wsi - szkoła. Z daleka można dostrzec biegające roześmiane dzieci w kolorowych mundurkach. Co ciekawe kolor mundurka uzależniony jest od klasy i tak np szkoła podstawowa to bordowe spodenki/spódniczki, białe koszulki i podkolanówki, młodzież z wyższych roczników nosi stroje biało-granatowe bądź biało-żółte.

Kubańska szkoła

I jeszcze jedna...

W głębi wyspy
Jadąc krajobraz zaczął stopniowo zmieniać się w bardziej górzysty, zielony i tak mijamy kolejne małe wioski, wioseczki tylko...hmm gdzie my jesteśmy?

Traktor
Prawie jak palma
Koza ma pierwszeństwo, zawsze!
Żadnego drogowskazu, żadnej tablicy z nazwą miejscowości. Chcąc zboczyć na sekundę z trasy i obejrzeć jeden z "punktów" polecanych w przewodniku musieliśmy się nieźle natrudzić, żeby odnaleźć się na mapie. Bo co do map na Kubie, taka uwaga, mapy owszem są, ale nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, a może niezbyt wiarygodnie ją odzwierciedlają? I tak wjeżdżamy do kolejnej miejscowości widmo i droga, ta która na mapie jest prościuteńka jak strzała, w realu nagle rozgałęzia się na trzy jednakowo wyglądające drogi. Hmm no i którą by tu wybrać?

Kościół, gdzieś po drodze...

Przyczajony tygrys, ukryty wół (?)
Próbując zdać się na naszą orientację skręcamy w tą najbardziej na północ, aż tu nagle na drogę wyskakuje jakiś człowiek. Wymachuje rękoma, gestykuluje przy tym i krzyczy po hiszpańsku, że to zła droga, że trzeba zawrócić, wybrać tą najbardziej po lewo. I tak to właśnie wygląda, Kubańczycy są przemili. Jako, że nie ma drogowskazów doskonale zastępują mapę, chętnie pomogą w razie braku orientacji w terenie czy zwyczajnie porozmawiają ciekawi świata poza swoją wyspą.


I my mamy tędy przejechać?

Transport publiczny



i ciąg dalszy nastąpi...
Bo nigdy nie wiadomo co dalej