Archiwum bloga

wtorek, 8 marca 2011

Dzień I: Samolotem do raju...

...ale najpierw trzeba było dotrzeć do Warszawy. W poniedziałek późnym wieczorem wyjechaliśmy z Wrocławia. Samochód na szczęście przetrwał całą drogę, mimo jak się później okazało dziury w oponie. Kilka browarków u nocującego nas Michała B. (którego baaardzo pozdrawiamy :) ) skończyło się o 3 nad ranem. Wylot godzina 6:55, a dwie godziny wcześniej trzeba było stawić się oczywiście na lotnisku. Krótko mówiąc: nie pospaliśmy.
O dziwo wylot z Warszawy poszedł nam bardzo sprawnie. Tragicznie niewyspani wylądowaliśmy w Paryżu na lotnisku de'Gaulla, gdzie musieliśmy odczekać 3 godziny na właściwy samolot.

Samolot odlatujący z lotniska w Paryżu

Lotnisko, delikatnie mówiąc, nie trafiło w nasze gusta . Część jest niedawno wybudowana, inna dobudowywana, a reszta pamięta chyba czasy, kiedy u nas nie było nawet samochodów. Organizacja pozostawia wiele do życzenia. Najbardziej uciążliwe były niezliczone bramki kontrolne, a my chcąc dalej lecieć w świat musieliśmy przedostać się na drugi koniec lotniska. Przez przypadek wyszliśmy poza teren strefy międzynarodowej, więc kusiło, żeby pozwiedzać Paryż.
Jak się okazało samolot, którym mieliśmy lecieć, wracał z Kuby i oczywiście miał opóźnienie. Obsługa AirFrance nie pomagała, najpierw nic nie komunikując, później mówiąc po francusku - nikt nic nie zrozumiał, a potem jeszcze po angielsku - też nikt nic nie zrozumiał. Wokół powstał ruch obrony swojego miejsca w kolejce i jedno wielkie zamieszanie . Skutek był taki, że wylecieliśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Teraz już tylko pozostało nam kolejne 10 godzin lotu do upragnionego raju.

Widok z okna I

Widok z okna II

W samolocie odkryłem (tak, pierwszy raz leciałem tak daleko) telewizorek z filmami, więc cały lot śmignął... jak maluch na autostradzie. No mniej więcej. Kto nie widział, niech obejrzy: http://www.filmweb.pl/film/Megamocny-2010-463226.

Private Cinema i Megamocny (siebie łaskawie wyciąłem)

Aż w końcu powoli...




...pojawiał się nasz cel...

Kuba - widok z okna samolotu

...i wylądowaliśmy.
Lądowanie

Lotnisko Jose Martiego w Hawanie

Pierwsze wrażenie: widoki trochę jak w Polsce, ale przyjemnie ciepło, mimo pochmurnego nieba. Lekko zestresowani poszliśmy do kontroli granicznej. Naczytaliśmy się mnóstwa rzeczy o tym, że odmawiają wjazdu, przepytują, są upierdliwi itp. Poszło taśmowo, jeden za drugim: dokumenty, wiza i po krzyku. Jedna rzecz wzbudziła nasze zdziwienie. W budce, w której siedział kontroler jest kamera, która robi zdjęcie przy wlocie, a później przy wylocie. Śmiesznie to musi wyglądać: w jedną stronę biały, w drugą murzyn. Może sprawdzają ile % obywatela wjechało i wyjechało z kraju?

Samolot Kubańskich Linii Lotniczych CUBANA
Żeby nie zanudzać: odebraliśmy bagaże, zamieniliśmy pieniądze, dostaliśmy taksówkę i pojechaliśmy do hotelu. Tam mały drink na dobranoc i spać, następnego dnia zaczynała się wielka przygoda :-) .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz